Do dzisiejszego wpisu zainspirowało mnie kilku Czytelników, którzy w ciągu ostatnich miesięcy pisali do mnie i dzielili się swoimi komiksowymi próbkami. Serdecznie dziękuję Wam za zaufanie i życzliwość, bo to niemała rzecz otrzymać takie wiadomości. Z wszelkimi radami zawsze postępuję ostrożnie, bo po pierwsze – nie jestem tytułowanym ilustratorem a jedynie komiksiarzem, po drugie – lepiej zawsze kierować rady do kogoś, kto zajmuje się rysowaniem zawodowo (i ja tutaj odpadam).
Niemniej, jest kilka rzeczy, które mogę z własnego, już ponad 10-letniego doświadczenia bycia kimś w rodzaju komiksowego semi-pro (czyli takim półprofesjonalistą) powiedzieć. I jest jedna rzecz, która przebijała się przez moje odpowiedzi do Was, ale której nie mogłem od razu zogniskować w krótkim stwierdzeniu.

Ta rzecz to stosunek rysownika do jego własnych prac. Otóż na początku, każdy z nas jest bardzo zaangażowany emocjonalnie we własne osiągnięcia i kolejne plansze. Anglosasi mówią na to „to be precious about something” – czyli to, co robimy, jest dla nas bardzo ważne, cenne. Jesteśmy więc na punkcie tego trochę wrażliwi. Wydaje mi się, że bierze się to stąd, że pokonujemy własne bariery — płynie z tego naturalna radość i, co za tym idzie, chęć podzielenia się nią z innymi. Coś jak uczeń, który pierwszy raz rozwiązuje trudne zadanie. To jest piękne uczucie, przydatne, by iść dalej. Co więc jest nie tak? Otóż trzeba dążyć do momentu, w którym nie będziecie go już prawie doświadczać! Brzmi to może dziwnie, ale już wyjaśniam, dlaczego tak myślę.
Na swoim przypadku zauważyłem, że już prawie nie zdarzają mi się chwile, w których jestem jakoś bardzo zadowolony z rezultatu mojej pracy. Wszędzie widzę wady, coś bym poprawił, nie wyszło tak, jak miałem w głowie. Okazjonalna radość oczywiście występuje, tu i ówdzie coś fajnego uda się zrobić, ale głównie jest to orka i często po prostu mi się nie chce. A jednocześnie dość dobrze wiem, kiedy skończona praca spełnia moje standardy i jest na miarę moich umiejętności. Jestem jak robotnik na budowie – trzeba zrobić swoje i zrobić dobrze. Kogo w sumie obchodzi czy ci się chce, czy nie i jak ty będziesz się z tym czuł? No właśnie:)

Pamiętam, że kiedy zaczynałem rysować Kaydana, wydawało mi się, że te komiksy powinny zrobić niesamowitą furorę i ludzie muszą być ślepi, by nie dostrzegać, jak bardzo jesteśmy nadzwyczajni.
Oczywiście, myliłem się do kwadratu. Pierwsze komiksy z Kaydanem wcale nie były zbyt dobre. Nic dziwnego, że pies z kulawą nogą nawet nie zauważył pracy, którą wysłałem lata temu na konkurs w Łodzi. Recenzje dawnych komiksów też nie były zbyt przychylne, i z perspektywy czasu okazało się to zbawienne. Jak to mówią – Rejection is God’s Protection, i sprawdziło się to w moim przypadku w 100 procentach. Dzięki temu skoncentrowałem się na ulepszaniu rysunkowego warsztatu, jednocześnie rozwijając inne zainteresowania, które dały mi duże możliwości zawodowe (niezwiązane z ilustracją). Komiksy ciągle pozostają moim cudownym hobby, które przynosi mi dziś więcej radości, niż kiedykolwiek.

I dlatego chciałbym poradzić każdemu, kto zaczyna rysować, abyście za dużo nie obracali w myślach własnych pierwszych komiksów. Nie bądźcie na ich punkcie „precious” – za rok i tak wydadzą Wam się słabe, i tak powinno być! Najlepiej dać pooglądać innym, wystawić się na krytykę, posłuchać, i przede wszystkim – robić kolejne komiksy. Pamiętać, że ten dzisiejszy to po prostu kropla w morzu w całym schemacie dziejów. Tylko tak można pójść do przodu, tylko tak można stać się coraz lepszym. Trzeba też pamiętać, że jeśli coś, w co włożyliśmy sporo pracy się za bardzo nie podoba, to… trudno:). Widocznie nasz wysiłek był niezbyt dobrze zaplanowany, lub po prostu mamy pecha! Trzeba się nauczyć, że czasem to, co w pocie czoła rzeźbimy godzinami i z czego jesteśmy dumni, spotyka się z obojętnością, a czasem bywa odwrotnie – ilustracja machnięta od niechcenia przykuwa uwagę i podoba się. Takie życie:)
W skrócie – po narysowaniu pewnej ilości plansz, będziecie jak mechanik, który wie, że zrobił robotę, ale jednocześnie już w myślach kalkuluje, ile jeszcze ten samochód przejedzie i co może się zepsuć. Ludzie z boku mogą być zachwyceni Waszą sprawnością, ale Wy skupiacie uwagę na technicznych konkretach i odstawiacie na bok emocje. Nie jesteście „precious”, tylko skoncentrowani na robocie. Wtedy otwiera się pole do pokonywania kolejnych własnych barier. Nie można nauczyć się rysowania komiksów na skróty, potrzeba do tego czasu i cierpliwości. Dlatego nie warto zakładać, że nasze pierwsze dzieła będą jakoś szczególnie istotne po kilku latach.
Plansze z dzisiejszego wpisu pochodzą z tomu Henryk Kaydan: Kosmiczne Patałachy i z nadchodzącego komiksu Żarłak Special. Ten drugi – do kupienia już w październiku!