Od zawsze przy rysowaniu, i w ogóle w codziennym życiu, lubię mieć pod ręką różne książki, filmy i komiksy. Uwielbiam komentarze, wersje reżyserskie, wydania albumowe i Artists Editions z reprodukcjami plansz. Podobne materiały świetnie inspirują do popchnięcia własnej twórczości do przodu!
Dziś już nie zawsze mam czas, żeby przeczytać czy zobaczyć wszystko, co chcę, ale zawsze dobrze jest mieć się czym zainspirować. Wczoraj obejrzałem na przykład wreszcie film Tenet (musiałem kupić na DVD, bo nie ma go na Netfliksie) i nie rozczarowałem się. Nolan jest bardzo sprawnym reżyserem i jego filmy, z ulubionymi przez niego motywami czasoprzestrzennych paradoksów, dają do myślenia i są pięknie nakręcone. Filmy są jednak głównie na wieczór, a książki i komiksy można mieć pod ręką cały czas — również przy stole kreślarskim:
McFarlane już trochę siedzi na półce, a raczej na biurku, ale mimo to ciągle do niego zaglądam. Reszta przyszła niedawno, a w tym komiks Tex: Il Cavaliere Solitario (Samotny Jeździec) z rysunkami Joego Kuberta i scenariuszem Włocha Claudia Nizziego. Album sprowadziłem przy okazji importu książek z Italii, którą znam i bardzo kocham. Czasem nachodzi mnie na małe ekstrawagancje. A że czytam w tym języku, to — obok kilku książek kucharskich i książeczek dla synka — nie wypadało nie zamówić włoskiego TEXa (i, jak widać, również kilku innych ciekawostek, ale o tym następnym razem). Mam chyba jeszcze gdzieś jakieś starsze, pojedyncze wydania kioskowe, więc bohater nie był mi obcy. Komiks Kuberta w całości obejrzałem jednak dopiero teraz. Wydanie jest bardzo eleganckie, w grubej oprawie:
W sumie ponad 200 stron w świetnie pasującej czerni i bieli. Scenariusz jest typowo kowbojski, bez fajerwerków, solidna robota. Powiedziałbym nawet, że taki dla dorosłych, jest sporo ponurej przemocy, napadów, śmierci. Dla mnie scenariusz jest mniej istotny i stanowi raczej tło do popisów Kuberta, którego uwielbiam. Wydaje mi się, że gdzieś widziałem też wydanie kolorowe, ale chyba nie będę go potrzebował. Joe Kubert w czerni i bieli to danie główne razem z deserem i kieliszkiem likieru — niczego więcej już nie potrzeba. Sposób, w jaki operuje on kontrastem i oryginalne podejście do kompozycji od zawsze wzbudzały mój podziw i staram się z tych ilustracji uczyć, ile tylko mogę. Zobaczcie zresztą sami, jak świetnie to wygląda:
Całość jest podzielona na cztery rozdziały i widać, że komiks był pomyślany jako miniseria. Niemniej klimat jest na wskroś europejski, albumowy. Oczywiście, Kubert reprezentuje dość sprawną szkołę komiksu w tym sensie, że nie jest to ilustracja, nad którą ślęczono godzinami (a takich wypieszczonych albumów na Starym Kontynencie zawsze przecież było sporo). Widać tu polot, pełen czad, ale i profesjonalizm, ekonomię typową dla twórców zza oceanu i Joe nie był tu wyjątkiem. Amerykański styl pracy w ogóle jest nastawiony bardziej na efekt i deadline, na dostarczenie produktu. Europejczycy dają sobie często więcej czasu, inne jest podejście do komiksu jako formy. Warto o tym pamiętać. Myślę, że obie strony medalu mają swoje plusy. Najważniejsze, że i tu i tam powstało mnóstwo świetnych komiksów i możemy się nimi tak samo cieszyć.
Na końcu tomu dodano kilka reprodukcji szkiców:
Wystarczy mały rzut oka na TEXa i od razu jest ochota, by brać się do roboty. Jestem akurat w zupełnie innych klimatach (dopracowuję kilka plansz z komiksu LAZARUS), ale nic tak nie dodaje skrzydeł, jak szybkie przewertowanie wspaniałych ilustracji Kuberta. Człowiek od razu zdaje sobie sprawę, że jest do czego dążyć, że można ciągle powiedzieć w komiksie coś ciekawego. Niektóre pomysły na kadry są po prostu nie z tej ziemi. Dlatego jestem pewien, że TEX pogości na moim stosiku aktualności jeszcze przez (przynajmniej!) kilka tygodni. Nie wiem, czy komiks wydano w Polsce, ale na pewno jest dostępny w wielu wydaniach po angielsku i nie tylko. Jeśli będziecie mieli okazję, bez dwóch zdań warto po niego sięgnąć.
Niestety w Polsce chyba brak, a szkoda. Bardziej znam synów niż Kuberta tatę 🙂
Faktycznie, zrobiłem szybki check i nie widzę tłumaczenia. Na pewno jest dostępne po angielsku. Śp. Kuberta seniora bardzo polecam, jest to jeden z tych mistrzów, którzy mogliby rysować długopisem na serwetkach, a i tak byliby najlepsi…
Probowalem siegnac na przelomie 2011 i 2012, jak plywalismy na Adriatyku, bo i wypatrzylem Texy u wloskich nurkow, gdy zamustrowali na moj statek. Ale ilekroc mialem przerwe i wybieralem sie do portu by zdobyc egzemplarz to akurat makaroniarze zaczynali sjeste i zamykali mi kioski 😛
A jak pozniej kotwiczylismy dlugo po drugiej stronie morza, w Chorwacji, wloskich tytulow widzialem multum, ale z jakiegos powodu na Texa nie moglem wpasc. Skonczylem bodaj z Zagorem, grube i rowniez czarno-biale edycje, ze zrozumieniem historii srednio, ale rysunki pierwsza klasa.
Włosi (tak jak zresztą np. Francuzi) mają ciągle fajną i bogatą tradycję komiksową. Regularny TEX to trochę taki Visto uno visti tutti (Czytałeś jednego, czytałeś je wszystkie), niemniej jednak dla kogoś, kto lubi klimaty tasiemcowych komiksów, jest tam ciągle co kupować, i to w kioskach. Przynajmniej było jeszcze jakiś czas temu, chyba ostatni raz byłem w 2019. Tak, pausa pranzo (sjesta to bardziej z hiszpańska) to żelazny element włoskiego życia i trzeba się z tym pogodzić. Mnie nie przeszkadza, u nas nie ma i przez to ludzie jacyś tacy spięci chodzą, jeżdżą i żyją:)