Pomost pomiędzy Kaydanem #6 i #7 był jedną z pierwszych rzeczy, o których pomyślałem kilka lat temu, kiedy zacząłem rysować kontynuację komiksu. Wymyśliłem wtedy, że siódemka zacznie się dokładnie w tym samym momencie, w którym skończyła się szóstka, ale z odpowiednim twistem.
Od wydania Kaydana nr 6 minęło już 10 lat i zapewne dosłownie nikt (w dużej mierze łącznie ze mną!) nie pamięta, kto był kim w starych zeszytach. Poza tym, nowe Kaydany z założenia mają być pewnym quasi-rebootem serii. Quasi, bo nie zaczynam od zera, ale odcinam się od starych zdarzeń grubą kreską, zachowując oryginalną numerację i elementy stylu. Dlatego w siódemce pozwoliłem sobie na małe zamieszanie i dość dramatyczną kontynuację sceny z epilogu szóstki. Zaraz zresztą wszystko Wam pokażę.
Aby wydobyć skany i finalne wersje starych numerów, potrzebne są odpowiednie zabiegi zahaczające o nekromancję. Już dawno sprzedałem większość oryginałów, dlatego jedynym ratunkiem są back-upy w postaci DVD z masterami materiałów drukarskich. Są one przechowywane kilkadziesiąt metrów pod ziemią w Omaha (Nebraska), razem z dowodami zabójstw prezydentów, prawdziwym rękopisem konstytucji Stanów Zjednoczonych, kopiami bankowych ksiąg kredytowych i Arką Przymierza. A wyglądają tak:

Chwila prawdy. Małe drrt-drrt w napędzie, który zapobiegliwie zachowałem, i wszystko jest ok. Po niecałej dekadzie odczyt zapisu odbywa się bez problemu. Na wszelki wypadek będę musiał jednak pomyśleć o zduplikowaniu tych masterów…
Ok. Powrót do starych rysunków wymaga ode mnie nerwów ze stali, a od postaci — mięśni i kręgów ze stali, co pozwoliłoby im udźwignąć wszystkie te długie szyje. Ale zapotrzebowanie na stare zeszyty jakimś cudem ciągle jest, czego dowodem są ceny na Allegro, gdzie czasem zaglądam. Gdyby tylko sprzedawcy wiedzieli, co można jeszcze znaleźć w przepastnych, jankeskich archiwach:

To tylko niewielka próbka tego, co ostało się jako archiwalia. Kaydany 1, 3-5 zostały wydrukowane w największych nakładach i egzemplarzy autorskich mam ciągle sporo. Pozostałe numery i wydania limitowane w dużej mierze rozeszły się i albo już ich nie mam, albo zostały mi ich policzalne, niewielkie ilości. Zagwozdkę stanowi HK #2, którego zapas muszę sprawdzić w magazynku, bo przypomniałem sobie, że część nakładu została źle wydrukowana i poszła na rozpałkę. Być może kartonik, który zapamiętałem jako mały zapas, zawiera właśnie te felerne egzemplarze.
W każdym razie zamierzam udostępnić pewną część archiwum razem z nowym paperbackiem Kaydana, a także wznowić numer 6, aby każdy ciekawy czytelnik mógł sobie skompletować całość historii. Oczywiście mowa tu o obiektywnie śmiesznych liczbach, ale zrobię to z myślą o garstce wspaniałych osób, które lubią drukowane komiksy, mają życzliwy stosunek do mojej twórczości i chciałyby mieć cały zestaw. Ci z Was, którzy mieli okazję tu i ówdzie coś ode mnie po latach kupić, być może zauważyli, że żerowanie na spekulacyjnym rynku nie jest moim celem. Wielokrotnie już pisałem, że komiksy to moje hobby i po prostu bardzo lubię, kiedy się podobają. W końcu co za sens ma rysowanie komiksów, których nikt nie czyta!
Zeszło trochę na boczne tory. Miało być o pomoście między starym i nowym Kaydanem. Zadzieram zatem kiecę i lecę po stare materiały. Oto epilog Kaydana #6 w całej swojej okazałości:


I teraz płynnie przechodzimy do numeru siódmego, narysowanego kilka lat później. Mam nadzieję, że, na litość boską, widać pewną różnicę:




Przyczerniłem Marcie włosy w nowym prologu. Pierwotnie miał on być czarno-biały i myślałem, że nikt nie zauważy. Teraz widzę, że jest tu pewien zgrzyt, ale trudno. Musicie mi go wybaczyć!
Jak już jesteśmy w temacie archiwaliów i wspominek na temat Kaydana #6, to na deser znalazłem jeszcze kilka ciekawostek dla naprawdę zainteresowanych:).
Ciekawostka pierwsza: Skany oryginałów z HK#6 zawierają moje liternictwo. Chciałbym móc powiedzieć, że byłem pijany albo na haju, kiedy mozolnie nakładałem te grube potworki, ale niestety nie. Byłem zupełnie trzeźwy, choć wiem, że patrząc na poniższe koszmary brzmi to niewiarygodnie:


Swoją drogą, Kaydan miał odpowiedzieć na pytanie o swoje dalsze losy! Stąd chmurka na ostatnim panelu. Ostatecznie jednak wykasowałem tekst, uznając, że samo seksowne spojrzenie bezwąsego Heńka będzie bardziej tajemnicze:).
Przy okazji. W Kaydanach była na końcu dodatkowa historia w odcinkach, która nazywała się Projekt X. W odróżnieniu od głównego wątku, nigdy nie doczekała się ona konkluzji. Był to raczej dość luźny eksperyment z jedynie zalążkiem spójnej całości. Trochę tych szkicowych pomysłów wykorzystałem później w serii The Terminus Project, a współcześnie w nowej serii LAZARUS, która powstaje równolegle z nowymi Henrykami. Oto przykładowa plansza Projektu X, również pochodząca z Kaydana #6. Również tutaj liternictwo zostało zmienione przed dopuszczeniem komiksu do druku:

Ciekawostka druga: Przypomnienie dwu okładek HK#6, w tym pierwszej, rzadkiej, bo nakład rozszedł się błyskawicznie. A jako ostatni, nowy cover do planowanego wznowienia:



Ciekawostka trzecia: Alternatywna, niewykorzystana plansza, która miała otwierać Henryka Kaydana #7. Znajdzie się ona jako dodatek do planowanego drukowanego wydania zbiorczego:

Takie to rzeczy odkrywam, wyciągam, obrabiam i poprawiam przygotowując papierowe wydanie Henryka Kaydana pt. Post Scriptum. Dostępne już wkrótce!
No to całe szczęście, że przy okazji schodzenia pod ziemię w tej Nebrasce nie zaglądałeś do Arki, bo jeszcze byś się rozleciał w drobny mak i co by nam z tego było 😉
A w dwójce Henia co Ci w drukarni spartolili? Zrehabilitowali się jakoś za tę wpadkę?
Niektóre egzemplarze były źle zszyte i miały dodatkowe strony, albo znów kilku brakowało. Z tego, co pamiętam, to odkryliśmy to dopiero po jakimś czasie (nie było jak przejrzeć całego nakładu), więc chyba to była musztarda po obiedzie.
Potwierdzam, widać delikatną różnicę, prychnąłem 🙂