Zeszyt Dnia: X-Men Lifedeath

Mógłbym w tytule napisać „The Uncanny X-Men” #186, ale przecież i tak każdy wie, o co chodzi. Absolutna klasyka gatunku. Zeszyt kupiłem w internetowym sklepie Midtown Comics, gdzie regularnie pojawiają się fantastyczne przeceny i podobne numery można czasem dostać za grosze. Nie zbieram namiętnie starych numerów X-Men, ale od czasu do czasu skuszę się na jakąś ciekawostkę.

Jako dzieciak nie kupowałem regularnie wczesnych X-Menów TM-Semic, dlatego mam do mutantów mało sentymentalne podejście. Trzeba jednak przyznać, że przez długi czas serie z mutantami były wylęgarnią talentów i z reguły utrzymywały wysoki poziom. Komiksy tandemu Byrne i Claremont to absolutny kamień milowy komiksowego storytellingu. Pewnie nie przesadzę, jak napiszę, że zmienił on w konsekwencji postrzeganie całego komiksowego biznesu, a na pewno wyniósł niezbyt poczytnych mutantów na listy bestsellerów, i to na długie lata.

„Lifedeath” kupiłem jednak nie dla Claremonta, ale dla Barry’ego Windsor-Smitha. Należy on do przynajmniej dziesiątki moich ukochanych rysowników, co jest o tyle dziwne, że nie znam pewnie większości jego prac. Zaopatrzyłem się jednak w kompletne serie „Rune” i „Archer & Armstrong” z jego rysunkami. Nie miałem niestety czasu ich przez ostatnie lata przeczytać, podobnie jak tysięcy innych pozycji, które w końcu zgromadziłem, ale zapewne i na nie przyjdzie czas na blogu. Od czasu do czasu je sobie wertuję i to, co BWS tam robi, jest oczywiście fenomenalne i niezwykle inspirujące. Nie inaczej jest i w przypadku „Lifedeath”. Szkoda tylko trochę, że całość inkuje (skądinąd niezrównany) Terry Austin, bo rysunki Windsor-Smitha najlepiej wyglądają w tuszu samego mistrza.

Rysunki BWS określiłbym jako takie, które są ponadczasowo cool. Jest w nich coś męskiego, jakiś nieokiełznany, prymitywny pierwiastek, a przy tym są bardzo klasyczne i stoją warsztatowo na prawie niespotykanym w amerykańskim komiksie poziomie. Będą tak samo piękne za 100 lat, jak i dzisiaj. Nie można tego powiedzieć o większości komiksów Marvela czy DC, nie mówiąc już o tych wydawanych dzisiaj, gdzie próg wejścia jest zatrważająco niski. Uleczyłem się z wielu kompleksów przeglądając to, co robią dzisiejsi twórcy wielkiej dwójki, czy nawet ci z Image. Nie jest to świat, do którego już dzisiaj chciałbym wstępować. Co innego lata 80 i wcześniej. To tam tworzyły się podwaliny całego komiksowego uniwersum filmowego, które (choć dla mnie osobiście już od dawna nieciekawe i wtórne) robi przecież ciągle zawrotną karierę. Ten wielki sukces jest właśnie wynikiem pracy starych mistrzów, którzy zwykle za niewielkie pieniądze, z tygodnia na tydzień tworzyli na zlecenie rzeczy, które dziś uznajemy za arcydzieła. Myślę o nich za każdym razem, kiedy grube ryby ze studiów Marvela zgarniają zyski za te popularne filmy.

Co ciekawe, BWS szlifował swoje umiejętności już podczas profesjonalnej kariery. Przeglądałem kiedyś jego stare Conany i widać było, że nie był to jeszcze ten „właściwy” styl. Przyznam nawet, że rysunki nie spodobały mi się za bardzo. Różnica między tamtymi starymi komiksami a np. „Weapon X” jest ogromna. To niesamowite i inspirujące, jaki postęp można zrobić na przestrzeni kilku zaledwie lat. Szkoda, że BWS właściwie zniknął z komiksowego rynku jeszcze w latach 90. Próbowałem szukać jego nowszych pozycji i coś tam od czasu do czasu wychodziło, jednak są to komiksy trudno dostępne i w końcu zniknęły mi z radaru. Może ktoś z Was mi podpowie, na co warto jeszcze spojrzeć?

Takie to niedzielne refleksje naszły mnie przy okazji odkurzenia dzisiejszego Zeszytu Dnia. Jeśli jeszcze nie czytaliście, zachęcam jak najbardziej. Jeśli znacie na wylot (a tak pewnie jest), to nie zaszkodzi sobie znów przypomnieć i przynajmniej popatrzeć na rysunki BWS. Mnie sprawiło to wielką przyjemność i z tym większym zapałem wracam do rysowania nowego double-page spreada z kosmicznymi rekinami (tak, będzie jeszcze jeden podwójny splash z gigantycznym kosmągiem!). Trzymajcie kciuki i zaglądajcie na stronę, bo nowości nie brakuje. Życzę Wam spokojnej niedzieli i udanego tygodnia!