Detective Comics nr 620, Norm Breyfogle i Steve Mitchell. Historia dobrze znana wszystkim miłośnikom Batmana w Polsce!
Gdy zbierałem komiksy jako dzieciak, rysunki Breyfogle’a i Mitchella podobały mi się głównie ze względu na dynamikę i moc. Uważałem je jednak za mało szczegółowe i, prawdę mówiąc, miejscami nawet nieco niedbałe. To jednak pozory. Gdy popatrzy się z bliska na staranność, z jaką nałożony jest tusz, wrażenie mija. Widać to dobrze dopiero na oryginale. Zróżnicowanie linii, różnorodność użytych narzędzi, wszystko to świadczy o klasie obu autorów. Podejrzewam, że nalepianie faktur ze wzorkami (widoczne jako mocno pożółkłe miejsca na zdjęciach) wcale nie oszczędzało czasu, a wręcz przeciwnie. Trzeba było przecież taką naklejkę odpowiednio przyciąć i przykleić na planszę:
Breyfogle, świeć Panie nad jego duszą, był znakomitym rysownikiem, który dobrze znał podstawy ilustracji i dlatego nie musiał nigdy posiłkować się trickami-wypełniaczami, widocznymi u wielu mu współczesnych. Na przykład Todd McFarlane, którego prace bez przesady uwielbiam, wysiadłby niestety od razu, gdyby ogołocić go z tych wszystkich kreseczek i smaczków, które czyniły go interesującym. McFarlane, ze swoim ósmym zmysłem i niesamowitą inwencją wiedział, jak zręcznie zatuszować (dosłownie!) własne niedostatki. Prace Breyfogle’a, nawet jeśli surowe, bardzo się bronią, bo u podstaw tkwi świetna dynamika i solidny szkic bazowy.
Swoją drogą, celowo piszę również o Toddzie w czasie przeszłym, bo trudno go dzisiaj nazwać aktywnym rysownikiem. Uwielbiam go za to, co zrobił ze Spider-Manem, jak i za niektóre numery Spawna. Od lat jego talent to już jednak historia. Rysowane od czasu do czasu okładki i okazjonalne plansze pokazują, że raczej uwstecznił się, niż rozwinął jako ilustrator. Od kiedy przesiadł się na tablet, gdzieś zniknęła cała ta niegdysiejsza energia i polot. Szkoda, bo był to chyba najbardziej uzdolniony rysownik, może oprócz Joego Kuberta, jaki kiedykolwiek pracował w amerykańskim komiksie. Niestety, zamiast polepszać swoje umiejętności, które w połączeniu z wybuchowym talentem uczyniłyby z niego prawdziwą legendę, w pewnym momencie jakby uwierzył we własną propagandę i zupełnie zatrzymał się w rozwoju. Pomyśleć, co by było, gdybyśmy, zamiast tych wszystkich figurek i marzeń o Hollywood, mogli popatrzeć na kolejne 50 numerów Amazing Spider-Man jego autorstwa…
Pomarzyć, jak mówią, od czasu do czasu dobra rzecz. Być może któregoś pięknego dnia uda mi się pokazać Wam również i coś narysowanego przez Todda. Tymczasem, poniżej znajdziecie wykaz oryginałów (tych nie narysowanych przeze mnie), które do tej pory omówiłem na blogu:
Batman: Holy Terror (Norm Breyfogle)
Detective Comics 609 (Norm Breyfogle)
Detective Comics 613 (Norm Breyfogle)
Detective Comics 613 (jeszcze jedna, też Norm Breyfogle)
Action Comics 827 (John Byrne)
Action Comics 832 (John Byrne)
Marvel The Lost Generation 9 (John Byrne)
Marvel The Lost Generation 1 (John Byrne)
Blood Of The Demon 15 (John Byrne)
Star Trek: Crew 4 (John Byrne)
Jack Kirby’s Fourth World 15 (John Byrne)