Jest weekend, każdemu należy się mała odskocznia od nowych plansz. Zajrzałem więc do szuflady (a raczej do przepastnego magazynku pełnego zakamarków, duchów przeszłości i zapomnianych rewelacji) w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Najkrótszą słomkę wyciągnął oryginalny art do okładki limitowanego wydania Zmory nr 2, narysowany dawno temu, w odległej galaktyce w roku 2012:
Rysunek do dziś robi pewne wrażenie, ale łatwo poznać, że nie jest najnowszy. Główny błąd, jaki zrobiłem rysując okładkę, to faktura płaszcza. W ogóle nie przypomina ona materiału. Linie mające imitować fałdy nie mają sensu i idą w różne strony. Dzisiaj poradziłbym sobie z tym o wiele lepiej. Do plusów zaliczyłbym ogólny koncept i efekt deszczu, który trochę przykrywa wpadki. Ogólnie jednak pamiętam, że okładka się podobała. Zmora nr 2 (oba wydania w niewielkim nakładzie) rozeszła się od razu, podobnie, jak Henryk Kaydan nr 6. Oryginał okładki do regularnego wydania możecie podejrzeć tutaj.
W ostatecznej, opublikowanej wersji okładki postawiłem na kontrast i bardzo ciemne tło. Myślę, że okazało się to dobrym pomysłem, choć pewnie dzisiaj z większą finezją nałożyłbym efekty świetlne. Oryginał powstał w formacie A3, całość została więc odpowiednio zredukowana w druku:
Ilekroć sięgam po stare egzemplarze naszych komiksów, za każdym razem rozbraja mnie nasz ówczesny adres internetowy. Był to chyba najgorszy z możliwych wyborów, nie licząc losowego ciągu dowolnych znaków. Nigdy nie udawało się wyjaśnić, co to znaczy „hakajdan kom”!
Zmora nr 2 była ostatnim wydawnictwem HK Productions. W 2012 byłem tak zniechęcony naszym rynkiem, że przez parę lat nie myślałem w ogóle o rysowaniu po polsku. Dopiero później uświadomiłem sobie, że pracowałem z kilkoma błędnymi założeniami i kiedy je pokonałem, wszystko wróciło na swoje miejsce. Zajęło mi to jednak parę ładnych lat błądzenia po omacku. Zrozumiałem, że muszę się jeszcze więcej wysilić, poprawić umiejętności i traktować rysowanie bardziej jako przywilej, niż potencjalne źródło zarobku. Paradoksalnie, kiedy przestałem myśleć o komiksie jako o działalności PRO, otworzyło się przede mną kilkoro drzwi, i paru o wiele bardziej doświadczonych, uznanych artystów zaproponowało współpracę. Jestem im bardzo wdzięczny, jednak za każdym razem wiedziałem, że nie tędy droga. Jest bardzo trudno powiedzieć „nie”, kiedy pojawia się okazja, ale to jest też luksus, na który ciężko pracowałem. Postanowiłem, że najpierw dokończę własne projekty, którym poświęciłem ostatnich kilka lat.