Setny numer to zwykle okazja do wielkiej fiesty. Niestety, nie tym razem. Brave And The Bold nr 100 to po prostu jeszcze jeden „regularny” numer wspaniałej skądinąd serii. Kiedyś liczyło się po prostu to, aby nie zbankrutować i aby nowy numer utrzymał się na powierzchni wydawniczego oceanu. Niby okres świetności amerykańskiego komiksu dawno minął, jednak czasem zapominamy, że nawet 50 lat temu (i więcej) czołowe wydawnictwa z US bywały na skraju bankructwa. A przynajmniej musiały ostro walczyć o utrzymanie się na powierzchni.
Nie wiem, czy na skraju kancelacji był akurat Brave And The Bold. Wiem natomiast, że po setnym numerze szczęśliwie uraczono nas jeszcze wieloma wspaniałymi historiami z Batmanem; historiami, które przeszły do kanonu amerykańskiego komiksu.
Batman i Jim Aparo: lepiej już naprawdę nie można. Przeglądanie tych starych komiksów (bo w moim wieku już bardziej oglądam, niż czytam) za każdym razem sprawia mi niesamowitą satysfakcję. Lubię stary storytelling, lubię rysunkową narrację dawnych mistrzów.
Czas dobrze przysłużył się rysunkom Jima. Jeśli lubicie jego historie z czasów TM-Semic, koniecznie sięgnijcie po Brave And The Bold. Aparo nie eksperymentował zbytnio ze stylem i w zasadzie przez całą dojrzałą karierę rysował na równym, rewelacyjnym poziomie. A jak już trafił się dobry inker (zresztą Aparo wspaniale tuszował sam siebie), to już w ogóle miód malina.
Miłym dodatkiem do setnego numeru jest bonusowa historia z Deadmanem z rysunkami Neala Adamsa:
Komiks kupowałem z nadzieją na fajerwerki. Nie ma ich w tym wydaniu, ale jest najważniejsze: wspaniała, sentymentalna wycieczka w stare czasy, kiedy Batman był przystojnym detektywem w przebraniu, a nie pajacem śmiejącym się razem z Jokerem jak para kretynów.