Detective Comics 609: Oryginalna plansza (Norm Breyfogle)

Norma Breyfogle’a nigdy za wiele. Oryginał z Detective Comics 609 (strona 3) kupiłem na targach plansz w New Jersey jakieś dwa lata temu (trudno uwierzyć, jak szybko to zleciało – wtedy Norm jeszcze żył).

Plansza to tzw. „gadające głowy” bez Batmana w kostiumie. Mimo to całość robi bardzo przyjemne wrażenie i reprezentuje typowe dla Breyfogle’a podejście do kompozycji. Na każdym panelu jest coś interesującego, plansza tętni życiem. Jest narysowana na typowym papierze DC z późnych lat 80, o formacie nieco węższym i dłuższym od naszego A3.

Kupując art, chwilowo zastanawiałem się też nad nieco większym wydatkiem, ale w końcu postanowiłem, że może warto chwilę zaczekać na lepszy kurs dolara:

Rzut oka na targi w Hasbrouck Heights, gdzie spotkałem wystawców znanych wcześniej z internetu (między innymi Jima Wardena i Anthony’ego Snydera). Każdy, kto choć trochę ceni oryginalny art komiksowy, poczułby się tu jak dzieciak w sklepie z cukierkami:

O ile pamiętam, historia z Detective 609 została opublikowana także w Polsce za czasów TM-Semic. Trochę mi się zlewają semicowe Batmany, bo po całą serię sięgnąłem dopiero w późnych latach 90 i przeczytałem zaległy, wczesny run Breyfogle’a i Aparo jednym ciurkiem. Podobnie mam ze Spider-Manem McFarlane’a, którego The Amazing Spider-Man wydane przez TM-Semic kupiłem już jako kolekcjoner. Obie serie są oczywiście znakomite i potwierdzają, że przełom lat 80 i 90 to największy rozkwit artystyczny amerykańskiego komiksu. Miałem szczęście, że załapałem się na to na żywo. Było wtedy już za późno na trywialne historyjki z Red Skullem czy szalonym naukowcem Lexem Luthorem, ale i za wcześnie na „mroczne”, nerdowskie podejście lat późniejszych połączone z quasi-filmową narracją i ciągłymi próbami szokowania mniej wyrobionych czytelników (Clark Kent ogłasza światu, ze jest Supermanem? Co za oryginalny pomysł, i w dodatku bardzo spójny z koncepcją Supermana! Scenarzysta powinien dostać Nobla). Dlatego z zasady nie kupuję komiksów wydanych po 99 roku, z małymi wyjątkami, które czynię dla ulubionych artystów.

Swoją drogą, podobnych „szokujących” historii (w stylu „Superman ma syna!” albo „Batman umiera i Robin zakłada kostium”) było na pęczki w starych komiksach złotej/srebrnej ery. Tylko, że wtedy była to normalka. Robiło się z tego krótki komiks „co by było gdyby”, albo dawało jakiś tani retcon na końcu, i było po sprawie. Mam sporo komiksów z Supermanem sprzed lat 80 i po prostu nie mogłem uwierzyć, jak wiele dosłownych wątków, postaci, inspiracji zaczerpnęli z nich twórcy późniejszych komiksów. Tylko ktoś, kto nie zna historii, uwierzy, ze dzisiejsi scenarzyści są oryginalni. I choć żaden konkretny komiks nie przychodzi mi do głowy, jestem w stanie się założyć, że gdzieś tam w annałach historii była już także historia w stylu „Clark Kent ogłasza światu, że jest Supermanem!”.

Jak to zwykle bywa, jasne lata poprzedziły okres rozkładu. Dobrym przykładem degeneracji komiksów w późnych latach 90 jest Wonder Woman rysowana przez Johna Byrne’a – serce mi pękło, gdy po ostatnim rysowanym przez Johna numerze, w następnym komiksie rysunki ziały nudą, a całość wydawała się goła i (nie)wesoła. Batman, Superman i bohaterowie Marvela też jakoś wtedy skapcanieli. Zupełnie, jakby z nadejściem nowego milenium ktoś spuścił z nich powietrze. Tu i ówdzie ukazywały się perełki (np. serie z Anarky Breyfogle’a, pojedyncze numery Batmana rysowane przez Aparo, Avengers Pereza), ale to już były tylko wyjątki potwierdzające regułę.

Stare czasy przeszły do historii i nie wrócą, kiosków już nie ma, nie ma co biadolić jak dziady pod kościołem. Wracając do naszej planszy. Tusz nałożył sam Steve Mitchell, który zwyczajowo nie jest podpisany na arcie. Tak bardzo zrósł mi się on z samym Breyfoglem (pasowali do siebie jak ulał), że zwykle muszę osobno sprawdzać w komiksowych stopkach, czy aby na pewno ktoś inny nakładał tusz. Swoją drogą, Norm należał do artystów, którzy zdecydowanie powinni byli tuszować własne prace. Mam planszę z komiksu Elseworlds „Batman: Holy Terror”, inkowaną przez Breyfogle’a, i jest tam finezja i pomysły nie do osiągnięcia przez choćby najlepiej dopasowanego inkera.

Moda na MTV znalazła swoje odbicie w uwagach redaktora (a może to Norm? Redaktorzy używali zwykle niebieskiego ołówka, a zauważyłem, że Breyfogle wtrącał czasem swoje trzy grosze do scenariusza):

Takie właśnie smaczki czynią oryginały pamiątkami nie do pobicia. Podobna uwaga jest też widoczna po lewej stronie planszy (wyjaśnienie etymologii nazwy „Restyffe” skierowane do Denny’ego O’Neilla).

Pozostałe plansze Norma dotychczas omówione na blogu (a będzie więcej!) znajdziecie tutaj, tutaj i tutaj. Zachęcam też do spojrzenia na planszę Matta Wagnera z Legends of the Dark Knight, również opublikowaną przez TM-Semic.