Jerry Ordway’s The Messenger

Komiks „The Messenger” Jerry’ego Ordwaya to perełka, którą przeglądam sobie od czasu do czasu dla graficznej inspiracji. One-shot został wydany przez Image w roku 2000.

Ordway od zawsze był jednym z moich ulubionych artystów, a zwłaszcza inkerów. Jego skoncentrowany na cienkopisach, oryginalny, a przy tym jakoś jednocześnie wzorowo konserwatywny styl tuszowania jest nie do podrobienia. Komiksy Ordwaya z Supermanem to jeden z powodów mojej fascynacji tym medium. Aż dziw, że nie zdobyłem jeszcze ani jednej oryginalnej pracy artysty. Może dlatego, że nie ma ich na rynku zbyt wiele (oj, łyknąłbym cokolwiek z serii „Superman” jak indyk kluskę), aczkolwiek kilka widziałem, za to w dość wysokich cenach.

Można preferować innych artystów, ale nie sposób odmówić Ordwayowi niezwykłego talentu i warsztatu, przy którym nie zbledną jedynie bardzo nieliczni młodsi rysownicy. To jest szkoła, w której się nie „oszukuje”, nie stosuje za wielu skrótów, a gdzie pracę i nietuzinkowe umiejętności artysty uważne oko wychwyci w lot. Anatomia, tkaniny, faktura, wykończenie detali godne mistrza. Aż dziw, że kiedyś były czasy, w których Ordway mógł być uważany jedynie za „solidnego” artystę. Pokażcie mi kogoś równie solidnego pracującego dzisiaj dla DC czy Marvela.

Problem z komiksami jest trochę taki, że „fani” często nie potrafią rzetelnie ocenić danego artysty. Powierzchowny odbiór sztuki w ogóle może być bardzo subiektywny (podobnie jest np. w muzyce, gdzie najbardziej prymitywne beaty podobają się masom, mniej podatna na to zjawisko jest już literatura, choć i tam ostatnio nie jest, a raczej niestety właśnie jest, różowo). Nawet jeszcze całkiem niedawno na forach poświęconych TM-Semic wałkowano „kwadratowe twarze” Buscemy czy „nieznośny styl” Bogdanove’a. Dojrzałość w odbiorze sztuki polega na umiejętności odróżnienia tego, co nam się podoba, i tego, co ma jakość. Niekoniecznie musi nam się podobać wyłącznie to, co ma wysoką jakość, jednak wypadałoby potrafić ją docenić. Powyższe oceny (cytowane z pamięci, choć wiernie oddające ducha sytuacji) są ok jako osobiste opinie, ale nijak mają się do umiejętności Sala czy Jona.

A czemu właśnie o tym piszę? Ordway pisał otwarcie na swoim blogu parę lat temu (można łatwo znaleźć w sieci, wpis wywołał swego czasu spory zamęt), że miał poważne problemy z utrzymaniem roboty w Marvelu i DC. Pomijając samą zasadność podobnych wyrzutów (w końcu nie pierwszy to raz, kiedy komuś trudno o pracę; na tego typu rzeczy trzeba niestety być gotowym całe życie), takie słowa pisane przez podobnego artystę z niemałym dorobkiem powinny skłaniać do refleksji. Tej mianowicie, że nie ma za bardzo czego szukać w tym biznesie jako najemny pracownik. Bo jeśli ktoś taki, jak Jerry Ordway, może mieć kłopoty po latach kariery, to chyba nie warto.

Zachęcam do sięgnięcia po „Messengera” i choćby przejrzenia obrazków pod kątem rzemiosła. Nie zawiedziecie się.

4 uwagi do wpisu “Jerry Ordway’s The Messenger

  1. Dzięki za ciekawy tekst, chyba nigdy nie miałem w rękach nic Ordway’a, będę musiał to nadrobić.

    1. Koniecznie — polecam Ordwaya przede wszystkim ze względu na rysunki, choć sporo jest też komiksów napisanych przez artystę. Niesamowity jest inking Ordwaya w starych komiksach DC All Star Squadron. Jest też bardzo fajnie narysowana miniseria Wildstar z Image, tuszowana przez Ala Gordona. No i obowiązkowo warto sięgnąć po adaptację filmu „Batman” Tima Burtona”, wydaną wieki temu przez TM-Semic. Ordway rysuje tam bardzo miękko i soczyście, pokazując klasę na wszystkich poziomach (podobizny, faktury, tkaniny!).

      1. O matko, nie miałem pojęcia, że to on rysował tą adaptację pierwszego „Batmana” z TM- Semic. Jako dzieciak się tym zaczytywałem, tak z 2/3 stron powinienem jeszcze mieć gdzieś w szafie, poszukam 🙂

Możliwość komentowania jest wyłączona.