Życie to nie tylko rysowanie. Od czasu do czasu trzeba przecież zrobić sobie przerwę, poczytać komiksy, zainspirować się. Deszczowy weekend to najlepsza okazja, by nadrobić trochę zaległości w back issues. Jest tylko mały problem… co wybrać? Na kogo padnie, na tego bęc…

Lubię czytać komiksy losowo, sięgając po wybrane numery czy historie z większych serii. Nie mam na to zbyt wiele czasu, dlatego wiele kompletnych serii czy runów wciąż czeka na pełne odkrycie. Dziś naszło mnie na odrobinę szaleństwa i postawiłem na różnorodność – po trochu ze wszystkiego, dla rozrywki.
Na pierwszy ogień – dowolna historia z Tarzanem Joego Kuberta zawsze poprawia mi nastrój:

Do tego jeszcze jedna przystawka – Brave And The Bold z Batmanem, czyli Jim Aparo w najlepszej formie:

Kuberta i Aparo razem wziętych trudno przebić, ale zarówno Marvel, jak i DC mają na moich półkach niemniej zacnych przedstawicieli. Od dawna zamierzam głębiej wczytać się w Fantastic Four Johna Byrne’a. Potrzeba na to jednak sporo czasu, więc znów sięgam jedynie po kilka późniejszych numerów i wiem, że się nie zawiodę.

Przy okazji: tak już mam, że nie potrafię odmówić sobie dobrej przeceny i trochę bez sensu kumuluję niektóre egzemplarze. Zapewne przyczyniła się do tego komuna i żelazna reglamentacja komiksów w Polsce lat 90, nieodwracalnie spaczając mój młodzieńczy umysł. Przykład poniżej. Pierwszy numer X-Men Jima Lee to nie Detective Comics #27, ale i tak warto mieć. Sama lektura jednak już trochę oklepana. Cóż, może następnym razem…

Tuż przy X-Men wzrok padł na coś znacznie bardziej ponętnego. Jakoś jednak nie skusiłem się tym razem na mutantów.

Mam też pod ręką w kolejce LifeDeath BWS. Jest to jeden z moich ulubionych rysowników i zdecydowanie zbyt rzadko sięgam po jego prace. Będę musiał nadrobić zaległości. Tymczasem biorę jeszcze (bardziej dla rysunkowej inspiracji, niż z potrzeby lektury) specjalną, szkicową wersję Avengers George’a Pereza:

Kolejne lektury to kilka starych Action Comics (uwielbiam komiksy Curta Swana!), oraz prawdziwa, nie tak dawno odkryta przeze mnie perła, czyli Sandman: Mystery Theatre z linii Vertigo.


Seria z Sandmanem jest naprawdę świetna. Scenariusz wciąga, rysunki Guya Davisa są przepyszne, a klimat starego, górnego Nowego Jorku nie do pobicia. Zdecydowanie jest to jedno z moich ulubionych późnych odkryć komiksowych. W przeciwieństwie do wielu amerykańskich wydań, którym zwykle wiele wybaczam, moja estyma dla tego komiksu jest nieobciążona żadnym sentymentem.
Okładki serii są również niesamowite. Nie przepadam zwykle za photo-coverami, ale tutaj zrobione są one z pomysłem i prawdziwym jajem. Wnoszą wartość dodaną do klimatu całości.

O, tak. Biorę z półki aż dwie kompletne historie. Deszcz bębni sobie o szyby a ja przenoszę się chwilowo na stary Manhattan…