Kaydan 11 sprawił mi ogromną frajdę przy rysowaniu, ale kolorowanie idzie, niestety, jak po grudzie. Odkryłem w końcu prawdę objawioną, że żywe kolory są jednak nie dla mnie. Prawdopodobnie, jak to w życiu bywa, sam rysownik dowiaduje się o takich rzeczach ostatni. Stopniowo wyfazowuję więc szaleństwa kilku pierwszych stron jedenastego numeru, starając się przy tym zachować możliwie jednolity klimat całości.
Pokusa poprawek to jedna z najgorszych twórczych zmór i trzeba ją w sobie zwalczać jak ogień. Już dawno nauczyłem się, żeby jej nie ulegać, z wyjątkiem najbardziej nieuleczalnych przypadków. W komiksie, zwłaszcza tym odcinkowym, nie ma po prostu na to czasu. Done is better than perfect. Zasada 80 procent, lessons learned i tak dalej, wszystko to są dobre wytyczne i nie warto marnować czasu na nieskończone ulepszenia. Najlepiej zapamiętać lekcję na następny raz i przejść do rysowania / kolorowania kolejnych stron.
Ogólnie kolorowanie od zawsze robiłem raczej z braku lepszego rozwiązania, niż z rzeczywistej wewnętrznej potrzeby. Gdyby było to opłacalne, zleciłbym to już dawno komuś choć trochę lepszemu ode mnie. Nie zliczę jednak, ilu czytelników narzekało, że stare Kaydany są czarno-białe, że kupowaliby, gdyby było w kolorze, itp. itd.. Stąd lata temu powziąłem solenne postanowienie porzucenia czerni i bieli, chyba, że narysuję coś tak dobrego, że będzie mi wszystko jedno. Póki co, wciąż bezskutecznie czekam na ten moment…
Tymczasem przedstawiam dwie nowe, kolorowe plansze z jedenastego Henryka Kaydana. Kolory zostały nałożone komputerowo po zeskanowaniu oryginałów. Fizyczne prace powstały w formacie A3, za pomocą ołówka, tuszu i białego korektora w płynie.