The High Ways (John Byrne)

Kilkanaście lat temu John Byrne zakończył (przynajmniej na razie) karierę w Marvelu i DC i zaczął tworzyć dla wydawnictwa IDW. Główną atrakcją nowego okresu twórczości Kanadyjczyka była kontynuacja komiksu Next Men, ale znalazło się też kilka miniserii ze Star Trek i parę innych komiksów, z całkiem nowymi bohaterami. Jedną z takich nowych serii jest kosmiczna opowieść The High Ways, wydana w 2013 roku. Niedawno sprawiłem sobie komplet i wczoraj przeczytałem całość po raz pierwszy.

Seria, jak wiele jej podobnych z tamtego okresu (Triple Helix, Trio i inne), liczy 4 odcinki. Z tego, co wiem, oprócz regularnych wydań, ukazały się również warianty z tak zwanymi „sketch covers”. Póki co z nich zrezygnowałem, bo wbrew szumnej nazwie nie mają one nic wspólnego ze szkicami, są to po prostu czarno-białe wersje głównych okładek.

Swoją drogą, okładki do wszystkich czterech numerów są bardzo atrakcyjne, podobnie jak otwierające poszczególne odcinki splash-pages. Byrne zawsze świetnie się czuł w klimatach science-fiction i widać, że rysowanie wizji przyszłości sprawia mu radość.

Ilustracje są w ogóle przepiękne. Byrne ma bardzo fajne patenty na kosmiczne pojazdy, bazy oraz… gwiazdy (które nanosi chyba komputerowo na skany plansz). Ogólnie design całego świata przyszłości w jego wykonaniu to miód malina. Nie ma nawet co porównywać tych rysunków z seriami Byrne’a z ubiegłego wieku, które w porównaniu z The High Ways wydają się niemal płaskie (choć oczywiście tylko w porównaniu). W mojej opinii może jedynie miniseria The Man Of Steel z niezwykłym tuszem Dicka Giordano miałaby szansę zakasować graficznie cokolwiek, co John Byrne narysował po 2010. To są właśnie jego najlepsze lata jako rysownika i naprawdę szkoda, że niedawne plany Johna związane z wydaniem nowego komiksu z X-Men ostatecznie spełzły na niczym (sprawdźcie sobie na jego stronie autorskiej, jest tam specjalny thread poświęcony tej sprawie). To dopiero byłaby zabawa…

Fabuła jest intrygująca, zwłaszcza na początku. Potem też jest ciekawie, chociaż Byrne ma tendencję do mnożenia wątków i wiele spraw wyjaśnianych jest w chmurkach, co może nieco zdezorientować mniej uważnego czytelnika (ja do takich zdecydowanie należę). Przyznam, że trochę się w tym na końcu zgubiłem, i nawet na świeżo po lekturze serii, nie pamiętam już dobrze, o co tam na sto procent chodziło. Niemniej, nastrój kosmicznego thrillera jak najbardziej jest obecny i mógłby z tego być bardzo interesujący film.

Trochę mnie irytowały pewne ideologiczne wtręty w scenariuszu, nie wnoszące niczego do samej historii. Na przykład, jest scena, w której bohaterka przebiera się w obecności nowo poznanego kolegi i dziwi się, że „przesądny” chłopak zasłania oczy. Czy gdyby ich nie zasłonił, byłoby to naprawdę przejawem „postępu” którego Byrne (jak się wydaje) pragnie? Nie ma tego na szczęście w całym komiksie zbyt wiele.

Uwagę zwracają kolory w wykonaniu Leonarda O’Grady’ego. Są one nieco chłodniejsze od tych autorstwa Rondy Pattison (z którą Byrne współpracował w tamtym czasie przy innych seriach), ale równie frapujące i jakby bardziej odważne, co niekoniecznie pasowałoby na przykład do o wiele bardziej oszczędnego klimatu Next Men.

Komiksy Byrne’a wydane po roku 2000 płyną sobie jakby trochę własnym nurtem. Wierni fani kupują wszystko jak leci, ale nie widać jakiegoś wielkiego zainteresowania mainstreamu. Szkoda, bo prezentują one fascynujący dowód na to, że można tworzyć bardzo nowoczesne komiksy, które apelują do czytelników tęskniących za tak zwaną starą szkołą. Serie Byrne’a wydane po 2010 roku to w zasadzie jedyne nowe rzeczy, po które miałem (i nadal mam) ochotę sięgać i wiem, że na pewno się nie zawiodę. No, może z wyjątkiem ostatnich photo-stories ze Star Trek, ale to się nie liczy bo gatunek jednak inny.

Miniseria The High Ways to pięknie narysowana i wydana perełka, z którą warto się zapoznać. Zwłaszcza, jeśli tęsknicie za komiksami w starym, nie przeładowanym komputerowymi efektami stylu.