Miał być spacer w przerwie rysowania podwójnego splasha z Henryka Kaydana 11, dla rozciągnięcia kości. Wyszło, jak wyszło – zahaczyłem o Midtown Comics. Prawdę mówiąc, miałem ochotę kupić Tarzana (Artist Edition) Joego Kuberta, którego od miesięcy widywałem tam na półce. Niestety – poinformował mnie jeden z pracowników – odesłali je do magazynu. Zamiast tego, wystawiono jakieś zabawki. Co oni widzą w tych figurkach? – myślę i rzucam okiem na plastikowe pudełka. Wszystkie wyglądają dla mnie tak samo. Nie zdążę już kupić Tarzana online do wyjazdu, zdecydowałem więc, że zobaczę, co jest na półkach.


Obyło się bez wielkich rewelacji, ale kilka solidnych komiksów się znalazło. Po pierwsze, Spawn 305 w aż czterech wariantach:


Po drugie, bardzo miłą niespodzianką okazała się reedycja „Fax From Sarajevo” Joego Kuberta. W Polsce za czasów Tm-Semic ten genialny rysownik potraktowany był nieco nieproporcjonalnie do dorobku, a przecież to jest gigant komiksu, być może nawet najlepszy amerykański rysownik w ogóle. „Fax From Sarajevo” to niesamowite, inspirujące ilustracje i wciągająca historia (aczkolwiek pamiętać należy, że opowiedziana z konkretnego punktu widzenia):


Wziąłem też trade paperback z Wonder Woman autorstwa George’a Pereza. Nie mam za wiele komiksów tego artysty, a to przecież wielki błąd:


Sięgnąłem też po komiks, którego, wstyd przyznać, jeszcze nie czytałem w całości – „Wolverine” Claremonta i Millera. Po przerzuceniu paru kartek rysunki zrobiły na mnie kolosalne wrażenie. Wczesny Miller zdecydowanie miał „to coś”, choć może nieco trudno to jednoznacznie zidentyfikować.

Na koniec prawdziwe guilty pleasure, czyli kilka ostatnich, losowych back issues „Savage Dragon” Erika Larsena. Erik nie edytuje się już zupełnie i seria dryfuje niekiedy w niezbyt smaczne, a dość rozpustne rejony. Niemniej jednak, lubię energię tych rysunków i ogólny vibe opowieści Larsena; czuć, że nadal go to bawi, ciekawe są też niektóre eksperymenty z formą. Szanuję Larsena za to, że jako jedyny twórca z Image pozostał przy swoim oryginalnym komiksie i nadal samodzielnie go ciągnie.
Swoją drogą, na półce było też kilka wolumenów „Savage Dragon Archives”; są to czarno-białe, grubaśne reprinty. Miałem ochotę któryś kupić, ale komiksy Larsena w czerni i bieli okazały się zdecydowanie mniej atrakcyjne, niż pełne wydania. Uświadomiłem sobie, że sporo czaru tej serii tkwi w ciekawych i zdecydowanych kolorach.

Taki to więc był ten mój komiksowy spacer. Z reguły dość dokładnie planuję zakupy, ale od czasu do czasu pewna improwizacja każdemu wychodzi na dobre. Jestem pewien, że każdy z tych komiksów będzie mnie jakoś inspirował.