Spawn 304

Zanim przejdę do rzeczy, zapraszam do zapoznania się z wpisami na temat poprzednich numerów Spawna. Warto zacząć tutaj.

Kupiłem w zeszłym tygodniu najnowszego Spawna, czyli numer 304 z trzecią częścią historii „Hell Hunt”. Podobnie jak poprzednio, zaopatrzyłem się od razu we wszystkie trzy dostępne wersje. Zachęcony ostatnim powrotem McFarlane’a do rysowania serii, chciałem i tym razem mieć komplet okładek.

Są więc, podobnie jak w poprzednim numerze, dwie kolorowe okładki (jedna Todda, druga Jasona Shawna Alexandra), oraz czarno-biała wersja całego komiksu:

Największą niespodzianką i zarazem wielkim rozczarowaniem numeru okazał się… brak McFarlane’a! Jako rysownika, oczywiście. Nie wiem, czy nie doczytałem zapowiedzi w numerze 303, czy też nastąpiła jakaś zmiana planu, ale Todd nie rysuje ani jednej planszy w Spawnie 304.

Niestety, ilustracje Alexandra to dla mnie zbyt mało, żeby utrzymać zainteresowanie komiksem. Całość niby nie wygląda źle, jest „mroczny” styl, kolory są ładne, ale rysunki odrysowane z fotografii (takie sprawiają wrażenie) nadają komiksowi dość topornego charakteru. Im więcej fotorealizmu, tym mniej lekkości.

Nie przepadam w ogóle za cyfrowymi rysunkami; cokolwiek by się nie mówiło o dzisiejszej technologii, nie nadąża ona jeszcze za ręcznymi technikami. Nawet w jednym z filmików na FB (chyba gdzieś w komentarzu) McFarlane przyznał, że cyfra nie wygląda tak sexy, jak ręczny tusz.

Pewnie, można twierdzić, że to tylko kwestia narzędzia a wszystko w rękach rysownika, ale ja się z tym nie zgadzam. Wiem, że cyfrowo jest łatwiej i szybciej, a i człowiek nie ubabrze się tak łatwo tuszem czy korektorem. Można też wszystko od razu wymazać lub zmienić radykalnie koncepcję będąc w połowie rysunku. Jednak dla mnie różnica w percepcji jest spora i żadne narzędzie cyfrowe nie zrekompensuje dobrego piórka, podobnie jak żaden syntezator nie zastąpi odgłosu klasycznego instrumentu.

Były dobre powody, dla których dawni mistrzowie ślęczeli nad każdą linią i nie szli na łatwiznę. Jedną z przyczyn, dla których współczesne komiksy wyglądają tak bardzo nieatrakcyjnie (chyba, że naprawdę uważacie, że np. nowe Conany wyglądają lepiej, niż te Buscemy), jest właśnie cyfrowy rysunek. Drugą przyczyną jest nadmierne korzystanie z fotografii. Nie mam nic przeciwko używaniu referencji w rysunku, ale trzeba to robić z umiarem. Wiele nowych komiksów wygląda dzisiaj jak zupełnie wyzute z energii photo-stories. McFarlane, mimo oczywistych braków warsztatowych, potrafił wydobyć niesamowitą energię z najbardziej przyziemnego panelu. Tego się nie wyrysuje z Google’a, z tym się trzeba urodzić. I to jest właśnie to, o co chodzi w komiksach!

Wygląda w każdym razie na to, że brak Todda jest tylko chwilowy. Zgodnie z zapowiedzią na ostatniej stronie okładki, McFarlane powróci z back-up story w następnym numerze:

Zaopatrzę się w Spawna 305, by skompletować całość historii „Hell Hunt”, mimo, że i tak nie mam zbytniego pojęcia, o czym ona w sumie jest. Potem zobaczymy. Jeśli Todd pozostanie przy graficznej oprawie serii, to pewnie będę ją śledził.

Przy okazji wizyty w sklepie, kupiłem jeszcze dwa dodatkowe wydania numeru 301 z pustą wersją okładki:

Niebawem pokażę, co wyszło z zarysowania mojego pierwszego, spawnowego blanka. Przy okazji – „Rekord” nagłaśniany przez McFarlane’a z okazji numeru 301 jest dla mnie trochę naciągany. Jeśli już ktoś do niego dąży, to jest to Erik Larsen, który konsekwentnie od dziesięcioleci samodzielnie rysuje dosłownie każdy numer Savage Dragona i dobija do połowy trzeciej setki. Dragon zdryfował w dość niesmaczne (jak na mój gust) rejony, ale z komiksowego punktu widzenia jest to o wiele bardziej interesujące osiągnięcie, niż trzysta numerów Spawna, z których większość została narysowana przez wynajętych artystów.