Co nowego u Marvela?

Przy okazji wizyty w Midtown Comics po nowe Spawny (niestety, numer 304 dopiero w styczniu…), wziąłem prawie przypadkiem do torby katalog Marvela na wczesny 2020 rok. Pomyślałem, że skoro McFarlane zaciekawił mnie na nowo po tylu latach, może warto dać szansę nowym komiksom w ogóle. Przejrzę, popatrzę, może coś tam kupię. Inspiracja zawsze jest mile widziana. Tym bardziej, że na okładce reklamują samego Adama Kuberta, a ten nie musi nawet dostawać punktów za nazwisko – zapamiętałem go jako wspaniałego rysownika z czasów Batman versus Predator i pierwszej serii Wolverine.

A jednak raczej nie kupię. Komiksy wyglądają dzisiaj inaczej. Niby wszystko ładne, nie ma się za bardzo do czego przyczepić, a jednak wszystko jest jakieś inne. Tylko co? Zacząłem się zastanawiać.

Kiedy tak przeglądałem katalog, przypomniała mi się scena z filmu Wall Street: Money Never Sleeps i słowa Zabela, który (wręczając czek z bonusem) opowiada, że słyszy na telekonferencjach o jakichś transakcjach i produktach, ale nie za bardzo kuma, o co w tym wszystkim dokładnie biega.

Patrzę na wspaniałe sceny narysowane przez Kuberta reklamujące nowy komiks Wolverine (nie wiem, który to już volume, i szczerze mówiąc nie bardzo mnie to obchodzi) i coś mi tutaj nie pasuje. Tylko co?

I już wiem. To nie ma nic wspólnego z rysunkami – te są wspaniałe. To jest ogólny vibe, ogólne podejście do tematu. Wolverine zakłopotany i ciągnięty przez dziewczynę nie wiadomo gdzie? Ile on ma lat, 15?

Wszystkie te cukierkowe sceny wyglądają jak preview komiksów Archiego dla nastolatków, a nie jak stary, poczciwy Wolvie, którego znałem i kochałem. Stary Logan przypiąłby jakimś gangsterom prosto w nos na pierwszych stronach i zapił to bez mrugnięcia okiem zimnym browarem. Tak, jak za czasów Johna Buscemy czy Franka Millera. Za normalnych czasów.

Szybko przypomniałem sobie, dlaczego przestałem czytać nowe komiksy 20 lat temu. Ten sam establishment rządzi tym, co obecnie uchodzi za cool. Z tym, że jest nawet gorzej. Stanisław Lem pisał w Powrocie z Gwiazd o mli-mli, jako efekcie betryzacji. Mamy dzisiaj komiksy mli-mli. Jest tylko jeden caveat – to, co Lem opisywał jako efekt genetycznego zabiegu, dzisiaj próbuje się osiągnąć za pomocą łagodnej propagandy i taktyki salami – naturalnego betryzowania ludzi kawałku po kawałku. Bez pomocy żadnych preparatów.

Pasuję więc, jeśli chodzi o nowe komiksy Marvela. Jedyne strony z grubego katalogu, które przyciągnęły moje oko, to te, które prezentowały reprinty starych komiksów Millera, Buscemy i innych wielkich mistrzów minionych epok.