Klejnoty Eclipso

Już wiem, kiedy przeczytam wszystkie komiksy, jakie do tej pory zgromadziłem. Stanie się to mniej więcej w tym samym czasie, kiedy jako siedemdziesięcioletni starzec będę jeździł po Lazurowym Wybrzeżu w czerwonym kabriolecie słuchając „True To Life” Roxy Music. Trzeźwiejąc, będę wracał z ekskluzywnego przyjęcia o 4 nad ranem, a rześki wiatr będzie rozwiewał mi włosy – i to wszystkie trzy.

Żarty na bok, sytuacja jest poważna.

Jeśli będą jakieś komiksy, które nawet w tych złotych czasach odłożę na później, jest duża szansa, że znajdzie się wśród nich dwuodcinkowa miniseria DC pod tytułem „Eclipso: The Darkness Within”.

Szczyt szczytów komiksowej bańki lat dziewięćdziesiątych. Nadir spekulacyjnej Gomory, prawie dorównujący największym wybrykom Roba Liefelda. A jednak musiałem go mieć. Bo i jak tu się oprzeć takiemu okazowi?

Jest jeden, jedyny powód, dla którego kupiłem ten komiks. Fioletowy, sztuczny klejnot na okładce, trzymany przez samego Eclipso, który czyni z niej prawdziwą gratkę dla najbardziej osiwiałych w komiksowej rozpuście nerdów.

Okładka przedstawia poważny problem dla każdego szanującego się kolekcjonera – jak tu bowiem upchnąć ją wśród innych komiksów tak, aby nie wyrządziła szkody? Jakieś pomysły?

Pewnym wyjściem (ale nie rozwiązaniem problemu) jest wersja bez kamienia — Regular Edition Without Purple Gem. Eclipso nie prezentuje się już tak okazale bez swojego klejnotu, ale mimo wszystko łyknąłem ją do kompletu, podobnie jak i drugą część komiksu, z jeszcze bardziej przyziemną okładką. Niestety, cover „The Darkness Within” nr 2 nie ma żadnego, nawet najmniejszego gimmicku, nie mówiąc już o kamieniach.

A sama historia? Nie mam zielonego pojęcia, jest tyle innych komiksów. Będzie musiała poczekać na ten kabriolet.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *