CAVEAT: Jeśli uważasz, że komiksy z wieloma wersjami okładek (i w ogóle jakiekolwiek komiksowe warianty) to rozpaczliwy zabieg mający na celu wydobycie jak największej ilości pieniędzy ze skołowanego nabywcy, prawdopodobnie masz rację. Znaczy to jednak również, że nie jest to wpis dla Ciebie. Jeżeli chciałbyś po prostu poczytać komiksy, zapraszam tutaj. Poniższy tekst czytasz na własną odpowiedzialność. Przyznaję się bez bicia, że mało tam zdrowego rozsądku. Koniec ostrzeżenia.
Pisałem, że wrócę po więcej Spawnów do sklepu Midtown Comics (gdzie spontanicznie kupiłem kilka wersji numerów 300-302), no i wróciłem. Przyznam, że wróciłem kompletnie nieprzygotowany – nie sprawdziłem nigdzie ile egzemplarzy wydrukowano, ani nawet jakie warianty okładek są dostępne. Zwykle dość dokładnie planuję zakupy, ale tym razem – powiedziałem sobie – pójdę na żywioł. Wezmę, co przykuje moją uwagę na półce, zdam się na instynkt. I tak zrobiłem. Było cudownie; dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem. Ale po kolei.

W całym tym fanboyowym szaleństwie postawiłem sobie mimo wszystko pewne granice. Po pierwsze, zdecydowałem, że kupię tylko te okładki, które naprawdę mi się spodobają. Żadnego kupowania na siłę czy do kompletu. Każdy kolekcjoner wie, jak łatwo o tym zapomnieć. Swoją drogą, nie mam pojęcia, jak w całym tym zalewie wariantów czytelnik ma się zorientować, ile wersji danego numeru w ogóle wyszło. Przyznam, że nie sprawdzałem aż tak dokładnie, ale nie doszukałem się tej informacji przeglądając komiksy w sklepie. Musiałbym chyba zajrzeć do katalogu dystrybutora? Może przegapiłem jakiś drobny maczek. Mniejsza z tym.

Po drugie, nie wiem, czy inne komiksy też tak dzisiaj mają, ale niektóre (nie wiem, czy wszystkie) okładki Spawna są dostępne w wariantach z napisem i bez. Uważam, że to już przesada (tak jakby 10 albo lepiej podstawowych wersji nią nie było…) i że nie będę kupował obu. Generalnie wolę okładki z napisami, bo jestem komiksowym tradycjonalistą i bez logo czegoś mi brakuje. Pomyślałem jednak, że wezmę też jakąś bez napisów, ot, dla odmiany.

Po trzecie, skupiłem się głównie na okładkach rysowanych bądź inkowanych przez Todda McFarlane’a. To jego powrót do serii jako rysownika skusił mnie do zakupów, i to jego ilustracje w Spawnie sprawiają mi najwięcej radości. Nie znaczy to, że nie sięgnąłem po inne okładki, ale upewniłem się, że najpierw zgarniam z półki te narysowane przez Todda.

Co zatem dokupiłem? Jeszcze jedną okładkę numeru 300 autorstwa Grega Capullo z tuszem McFarlane’a. Była jeszcze inna, wykonana samodzielnie przez Capullo, ale bez tuszu Todda to już jednak nie to. Spasowałem. Potem jeszcze dwie okładki numeru 301, w tym jedna wykonana przez J. Scotta Campbella, która skusiła mnie żywą kolorystyką. Boże kochany, jak to brzmi – brakuje mi jeszcze tylko szydełka i włóczki.

Wreszcie, alternatywny cover numeru 302. Dla odmiany wziąłem wersję bez napisu. Okładka została wykonana przez niezastąpiony tandem Capullo i McFarlane’a.

Robiąc ostatnie zakupy online zdecydowałem też, że wezmę kilka pustych okładek do Spawnów 300 i 301. Zamierzam je zarysować i sprawić małą niespodziankę Czytelnikom bloga, o czym więcej niebawem. Todd McFarlane był dla mnie zawsze wielką komiksową inspiracją. Pomyślałem, że narysowanie czegoś na okładce Spawna (i to jakiego!) będzie dla mnie dużą przyjemnością, a i być może ktoś z Was chciałby również mieć coś podobnego w swojej kolekcji.

Przy okazji wziąłem też parę wariantów numeru 303, który akurat ukazał się w tym tygodniu. Napiszę o nich oddzielnie, jak tylko będę miał czas przeczytać najnowszy odcinek. Nawiążę też jeszcze do innych numerów Spawna, które kupiłem online na fali numeru 300. Aż trudno mi się w tym połapać, ale co tam — w końcu Spawn 300 z rysunkami Todda nie wychodzi codziennie!